Obserwatorzy

piątek, 16 stycznia 2015

Nominacja i uciekający czas.

Na początku miesiąca otrzymałam nominację do Nominacji Pozytywnych Myśli od Marysi z bloga Atelier Marysi i dopiero dzisiaj znalazłam chwilę, żeby o tym pomyśleć.
W myśl zasad tej nominacji trzeba się podzielić optymistyczną historią ze swojego życia i tutaj mogłabym napisać książkę, bo ja we wszystkim potrafię znaleźć dobro i przekazać je innym:).
Myślę, że życie i ludzie, których spotkałam na swojej drodze przyczynili się do tego:).
Poszperałam we wspomnieniach i chciałabym podzielić się historią z przed prawie dwudziestu lat...
...latem 1995 roku mąż dostał przeniesienie na nową placówkę oddaloną od miejscowości , w której mieszkaliśmy o 70 km i na dokładkę na wsi. Wyzwanie było wielkie, my mieszczuchy, wychowani w małych miasteczkach chyba bardziej byśmy się odnaleźli w dużym mieście , a tu taka "degradacja":)). Jednak ta zmiana miała też dobre strony, bo dostaliśmy 3 pokojowe mieszkanie, gdzie dotychczas cisnęliśmy się w jednym pokoju z dwójką dzieci i jamnikiem, taka zmiana pod względem mieszkaniowym to RAJ.
Formalności załatwiliśmy w miarę możliwości sprawnie i od października nasze dzieci uczyły się w nowej szkole, do której miały bardzo blisko i, jak się okazało wieś to nie koniec świata:).
Po przeprowadzce z hałdą kartonów zostałam sama, bo Mąż do pracy ( piętro niżej), dzieci do szkoły, a ja królewna na włościach (ok 50m2) i po 10 latach małżeństwa zaczynałam wszystko od nowa.
Dopiero tutaj mogłam rozpakować mój posag, bo blisko połowę kartonów właśnie on zajmował ( wiele z niego mam po dziś dzień:)).
Z jednym kompletem mebli (posagowych) i mnóstwem pomysłów zaczęłam tworzyć nasze nowe życie, szło mi różnie, ale od czego dwie ręce i maszyna do szycia, prowizorka trwała jakiś czas, ale okna obszyte były w przemyślne firanki i dopiero wtedy zaczęła się jazda z meblami i innymi drobiazgami.
Najciekawsza historia była z kuchnią, bo ją trzeba było umeblować i wyposażyć od podstaw, pieniążki mieliśmy odłożone, ale...pozostała część Rodzinki zapragnęła mieć komputer i niestety zasobów było za mało na obie inwestycje, więc po zbiorowej debacie zapadła decyzja iż... kupujemy komputer:))
Kuchnię musiałam zorganizować sobie sama, przy moje bujnej wyobraźni nie było to takie trudne, dolne szafki kuchenne dostaliśmy od Teściowej, kuchenka gazowa już była, lodówkę od sąsiadki, a później mojej najlepszej przyjaciółki Edyty ( dzieci nadały Jej ksywkę "Zapłotowa"), stół był z demobilu tylko z kwadratowego został przerobiony na okrągły ( nie rozstałam się z nim do dziś) i życie toczyło się dalej.
Co drugi dzień biegałam do zaprzyjaźnionej Mućki po świeże mleko, miałam swoje masło, twaróg, piekarnia za rogiem wypiekała przepyszny chleb, a od wiosny przekopałam trawnik i założyłam plantację truskawek (177 krzaków), warzywniak, Mąż sadził drzewka owocowe i krzaki, a sadzonki orzecha włoskiego dostaliśmy od Męża kuzyna z drugiego końca Polski i od mojego Taty z południa, krzewy, sadzonki, a powojnik kwitnie mi każdej wiosny. Były to cudowne lata, choć nie zawsze było tak słodko, jak byśmy chcieli, ale za to poznaliśmy wielu wartościowych ludzi, z którymi przyjaźnimy się do dziś:)).

Spędziliśmy tam 12 lat i znów w 2007 roku kolejna przeprowadzka 150 km na zachód, ale to już inna historia...

Myślę, że każda z Was ma ciekawe wspomnienia i chciałabym, żeby nominowane przeze mnie blogerki opowiedziały swoje pozytywne historie:).
Chciałabym zaprosić do tej ciekawej zabawy:
Ewę z "Robótkowy kącik czytelniczy",
Anię z "Moje życie pasją usłane",
Kajkę z "Księżycowej Doliny",
Kasię z "Krzyżykowe szaleństwo",
Kornelię z Miśkowych Prac".

Mam cichą nadzieję, że przyjmiecie moją nominację i podzielicie się swoimi pozytywnymi wspomnieniami:)).

Czas goni, jak salony:)).
Jeśli Was nie zanudziłam to jeszcze kilka fotek z tego co ostatnio zrobiłam, czyli nieśmiertelne mitenki:


Skończyłam popielate, miały być malutkie i takie wyszły:


Spełniły swoją rolę przy inwentaryzacji i grzały zmarznięte łapki:).
W ekspresowym tempie zrobiłam kolejne, brązowe:


Tu zamówienie było na długie i ciepłe:


Osobiście je przetestowałam:), choć zdjęcie kiepskie, bo robione w biegu.


Kolor najbardziej zbliżony do oryginału.
W trakcie mam jeszcze zaczętych kilka prac, ale te pokażę następnym razem.
Teraz intensywnie pracuję nad chustą, którą otrzyma Małgosia W., która wygrała moją "Rozdawajkę z bonusem", ale pokażę ją dopiero jak dotrze ona do Małgosi.

A teraz kilka zdjęć  Kamisi, bo obiecałam byłym właścicielkom naszej psinki, że będę pokazywała, jak rośnie:


To ja największa "bestia" w tym domu, bo przecież jamnik i koty się nie liczą:))


Ktoś tu musi pilnować:))


Czasami wyprowadzam staruszki:)).

Koniec przynudzania, myślę, że następnym razem pokażę coś ciekawego:).
Pozdrawiam wiosennie tej zimy:)
Małgosia.

czwartek, 1 stycznia 2015

Z Nowym Rokiem...

...żwawym krokiem", jak mówi przysłowie.
Stare za nami, nowe przed, więc życzę Wam wszystkim tego co i sobie: zdrowia, żeby ten żwawy krok nie przeobraził się w żółwi, szczęścia we wszystkich dziedzinach, no i kasy, żeby spełnić marzenia:)).
Ze zdrowiem jako tako, ze szczęściem się nie mijamy, a marzeń mam tyle, że chyba roku nie wystarczy:).
Na początek chciałabym skończyć to czego nie udało mi się w starym roku, pierwsza to sukienka, która w planach już była w 2013 roku, a doczekała się realizacji częściowej w ubiegłym:



Włóczka cierpliwie czekała, ta po lewej to zdobyta w wiadomym miejscu (lokalny szmatrix), ale w połączeniu z "elianem" dała efekt zamierzony:




Zosia jako modelka wypina dumnie pierś:).
Sukienka ma być pół długa, ciepła i wygodna, bo ma służyć od jesieni do wiosny.
Tył niczym się nie różni od przodu:


A wspólny mają drut, bo robię na okrągło:).
Wzór nie wymyślny, po prostu ściągacz 3 na 3 i po dwa rzędy z każdej nitki:


Do końca już nie tak daleko, bo rękawy czekają na wszycie:


Całość czeka na przymiarkę  na przyszłej właścicielce i wykończenie, ale z tym jeszcze kilka dni, bo od jutra czeka mnie inwentaryzacja, a to zajmuje trochę czasu.
Kolejna rozpoczęta praca, która podżera moje sumienie to choinka z "Salu bożonarodzeniowego".
U mnie dopiero tyle:


Nie zawsze wieczorem jest na tyle dobre światło, żeby liczyć nitki, a i dłubanie koralikami wymaga trochę precyzji, a po pracy nie zawsze mam tego w nadmiarze:).
Zbliżenie pokazuje moje wypociny:


Żeby nie było, że się lenię, to dłubnęłam kilka choineczek w ramach prezencików:


Znowu zdjęcia robione komórką, a moja jest już lekko wiekowa:):


Drobiazg, a z pewnością ucieszył (taką mam nadzieję):


A to już "rzutem na taśmę", przypomniało mi się, że nie zrobiłam fotki:).
Na koniec moja seria mitenkowa:


 Mają być malutkie zgrabniutkie i cieplutkie, mam nadzieję, że będą:).
A tu z ostatniej chwili:


Chyba Was nie zanudziłam, bo ja nie potrafię krótko i na temat:)).
Biegnę łapać ostatnie chwile lenistwa noworocznego, bo jutro wybiegam do pracy 6.30, a wracam w bliżej nie określonym czasie:)
Pozdrawiam Wszystkich w Nowym Roku serdecznie i cieplutko:).
Małgosia.